
Spis treści
Sam McKnight ma więcej okładek Vogue’a, niż Kate Moss. Słyszeliście o nim?
Sam McKnight: „Jeśli zacząłbym się zastanawiać, że mam wpływ na popkulturę, nigdy nie zrobiłbym nic dobrego”
Jeśli macie w swoim domu amerykańską lub brytyjską edycję magazynu Vogue z lat 80., 90., czy 2000. – istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że fryzura na okładce to sprawka Sama McKnighta. Podobnie, jeśli macie ulubioną kolekcję Viven Westwood czy Karla Lagerfelda w Chanel lub Fendi – stylizacje włosów na wybiegach w ostatnich dekadach to również jego specjalność. Tak naprawdę możliwe, że nie słyszeliście o Samie McKnighcie, jednak niemożliwe, byście choć raz nie natknęli się na jego pracę. W końcu każdy z nas pamięta ikoniczną już, krótką fryzurę księżnej Diany w latach 90., prawda?
Sam McKnight ma więcej okładek Vogue’a, niż Kate Moss. Słyszeliście o nim?
Jeśli jeszcze nie znacie Sama McKnighta, pozwólcie, że go krótko przedstawię. To on od lat trzyma bowiem w dłoni niewidzialne berło branży beauty. Brytyjski stylista fryzur, który swoją karierę rozpoczął w latach 70., szybko stał się jednym z najbardziej wpływowych nazwisk w świecie mody. Jego portfolio to żywa encyklopedia popkultury: od współpracy z Karlem Lagerfeldem przy kampaniach Chanel, przez kultowe sesje dla „Vogue’a”, po kreowanie przez lata niepowtarzalnego wizerunku księżnej Diany – tej samej, dla której stworzył słynne krótkie cięcie, redefiniujące jej publiczny wizerunek.

fot. Forum
McKnight odpowiadał za niezapomniane fryzury Naomi Campbell, Kate Moss i Madonny, a jego praca pojawiała się na wybiegach największych domów mody – od Vivienne Westwood po Balmain. W 2016 roku własna wystawa w londyńskim Somerset House, „Hair by Sam McKnight”, potwierdziła jego status artysty. Do dziś jego marka „Hair by Sam McKnight” wyznacza nowe standardy w pielęgnacji włosów, a on sam pozostaje mistrzem tworzenia wizerunków, które nie tylko podążają za trendami, ale je kształtują.

fot. materiały prasowe
Sam McKnight: „Jeśli zacząłbym się zastanawiać, że mam wpływ na popkulturę, nigdy nie zrobiłbym nic dobrego”
Aleksandra Sil: Jesteś nazywany legendą. Jakie to uczucie?
Sam McKnight: Wydaje mi się, że media mówią tak na każdego, kto robi się już stary. Cieszę się, że mogę to usłyszeć teraz, a nie dopiero po śmierci, wiesz? [śmiech] Sam bym siebie tak nie nazwał, ale skoro inni tak mówią, to czemu nie? To miłe. Nie zrozum mnie źle, jestem dumny ze swoich osiągnięć. Kiedy zaczynałem, fryzjerzy pracowali jedynie w salonach, nikt nie myślał, by robić sesje zdjęciowe, okładki magazynów. Gdy w latach 80. zdecydowałem, że nie chcę pracować w salonie, wszyscy myśleli, że zwariowałem. A mimo to zaryzykowałem i jestem dumny, że otworzyłem drzwi tak wielu osobom.
A.S.: Wiem, że przywykłeś do rozmawiania o swoich sukcesach. Wiem też, że triumfów nie ma bez porażek, o których zazwyczaj nie mówi się na głos. Pamiętasz może moment w swojej karierze, który, choć można by nazwać porażką, ukształtował twoją drogę zawodową?
S.M.: Wiesz, ta praca to nieustanne wzloty i upadki. Ale szczerze mówiąc, jestem bardzo pozytywną osobą i szybko idę dalej. Nie roztrząsam porażek. Jeśli coś nie wyszło, następnego dnia już miałem kolejną pracę.
Porażki w moim przypadku dotyczyły głównie relacji – na przykład złych układów w zespole. Szybko zrozumiałem, że jeśli coś nie działa, nie ma sensu tracić na to czasu. Pamiętam, jak wczesnych latach 80. pracowałem z pewnym zespołem w Nowym Jorku – kompletnie mi nie odpowiadali. Atmosfera była agresywna, to nie był mój świat. Postanowiłem wtedy, że z nimi kończę, i choć na początku trochę to zaszkodziło mojej karierze, to dało mi wolność i możliwość pracy z ludźmi, których naprawdę lubiłem.
A.S.: Taka decyzja wymaga odwagi.
S.M.: Byłem wtedy młody, więc to raczej kwestia ślepoty, a nie odwagi. Nie myślałem wtedy o konsekwencjach! Po prostu nie chciałem, i nigdy nie chcę, być nieszczęśliwy w pracy. Życie jest za krótkie. Chcę się dobrze bawić.

Instagram @sammcknight1
A.S.: A czy odwagą nazwałbyś zasugerowanie księżnej Dianie, że obciąłbyś jej włosy na krótko? Jej fryzura w latach 80. była ikoniczna.
S.M.: Nie, po prostu powiedziałem jej, co myślę! [śmiech] Uważałem, że lepiej będzie jej w krótszym cięciu. Czułem, że była gotowa. Ona też się nie wahała. Myślę, że moją rolą jako fryzjera jest rozumieć, czego ludzie chcą, nawet jeśli sami nie potrafią tego do końca wyrazić.
A.S.: Zdawałeś sobie wtedy sprawę, jak bardzo ten moment wpłynie na popkulturę?
S.M.: Ani trochę. Dla mnie to był po prostu kolejny dzień w pracy. Następnego dnia byliśmy już w Paryżu na sesji haute couture z Christy Turlington. Każdy dzień przynosił nowe możliwości. Jeśli zacząłbym się zastanawiać, że mam wpływ na popkulturę, na trendy, nie zrobiłbym już nic dobrego.

fot. materiały prasowe
A.S.: A pamiętasz moment, który nieodwracalnie zmienił bieg twojej kariery?
S.M.: Tak – jedno z moich pierwszych zleceń dla „Vogue’a” w 1977 roku. To był moment, w którym zapaliła mi się lampka. Zrozumiałem, że nie chcę już pracować w salonie. No i bycie w Nowym Jorku w latach 80., kiedy zaczynała się era supermodelek – to było coś wyjątkowego. A, i zrobienie pierwszej okładki „Vogue’a” dla Anny Wintour po jej przyjeździe do Ameryki.
A.S.: W swojej karierze pracowałeś z największymi nazwiskami świata mody i nie tylko: Karlem Lagerfeldem, Viven Westwood, księżną Dianą, Lady Gagą… Czego nauczyła cię praca z osobami na samym szczycie?
S.M.: Nauczyło mnie to, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Że ciężka praca popłaca i że każdy ma prawo mieć gorszy dzień.
A.S.: Co do tego pierwszego – zaskoczyła mnie twoja energia. Gdy czytałam o twoich osiągnięciach, spodziewałam się, wspomnianej już, legendy. Jesteś zupełnie ludzki [śmiech]. Zastanawiałeś się kiedyś, jaka cecha sprawiła, że utrzymałeś się na fali przez ponad pięć dekad w branży, która, ustalmy sobie, nieustannie szuka zmiany?
S.M.: Pozytywne podejście. Wiesz, idąc do pracy, po prostu chcę mieć dobry dzień. Nie lubię dram. Nie lubię osób, które gwiazdorzą. Mają do tego prawo, ale to nie jest moja bajka. Do tego dorzuciłbym dwie rzeczy: szanuję siebie na tyle, żeby nie podważać własnych decyzji i ufam swojemu osądowi.
A.S.: Cieszę się, że to mówisz. Czytałam, że kiedyś, podczas wyjazdowej sesji z Kate Moss, linia lotnicza zgubiła twój bagaż. Nie miałeś swoich narzędzi pracy, a mimo to dałeś sobie radę.
S.M.: Tak, to nie był problem. Zmoczyłem jej trochę włosy morską wodą i ugniotłem. Zdjęcia wyszły świetnie. Wystarczyło trochę kreatywności.

fot. materiały prasowe
A.S.: Jak myślisz, co dziś zabija kreatywność w branży?
S.M.: Chciwość korporacji i potrzeba utrzymania się na fali. Ludzie wydają się zawsze wybierać bezpieczną opcję, bo gwarantuje zysk. To nudne. Być może brak odwagi, o której mówiłaś wcześniej? Marki nie podejmują ryzyka.
A.S.: Powiedziałeś kiedyś, że fryzura nie tylko zmienia to, jak wyglądamy, ale i to, jak się czujemy. Czy pamiętasz reakcję na twoją stylizację fryzury, która bardzo cię poruszyła?
S.M.: To zabawne, że o to pytasz. Wiesz, kilka lat temu, to było w trakcie pandemii, moja przyjaciółka podesłała mi fragment z dokumentu o księżnej Dianie, w którym Diana mówiła o mnie, o tym, że to ścięcie włosów na krótko zmieniło trajektorię jej życia, dodało jej pewności siebie. Nigdy mi tego nie powiedziała. Dowiedziałem się po 23 latach od jej śmierci. Pamiętam, że popłakałem się, gdy dostałem tę wiadomość. Nie miałem pojęcia, że tak wpłynąłem na nią, na jej życie. Gdyby nie taśmy z rozmów z Dianą, pewnie nigdy bym się tego nie dowiedział. To niesamowite, bo wiesz, dla mnie, tak jak powiedziałem, to był po prostu kolejny dzień w pracy.
A.S.: Sama jestem wzruszona, jak o tym mówisz. Włosy naprawdę łączą ludzi.
S.M.: To prawda. Dobra fryzura ma większą moc, niż najmocniejszy makijaż. Nawet najdrobniejsza rzecz, jak umycie włosów, może zmienić humor, poprawić samopoczucie.

Instagram @diana__spencer
A.S.: Gdybyś mógł cofnąć się w czasie, którą dekadę byś wybrał?
S.M.: Żadną! [śmiech] Nie chcę do tego wracać. Podoba mi się obecna era mojego życia – teraz skupiam się na tworzeniu własnych produktów, budowaniu czegoś nowego. Lubię tę zmianę. Nie tęsknię za lotami do Los Angeles na jeden dzień, na kilka godzin. To był koszmar.
A.S.: Która więc jest twoją ulubioną?
S.M.: Myślę, że lata, gdy na stałe pracowałem z Karlem [Lagerfeldem – przyp. red.] i Vivian [Westwood – przyp. red.]. To był przełom lat 2000. i 2010.
A.S.: A czy pamiętasz radę, która została z tobą na długo? Jakieś słowa, które kompletnie zmieniły twój sposób myślenia.
S.M.: Tak – kiedyś moja siostra powiedziała mi: „Może powinieneś się czasem zamknąć i więcej słuchać. Nie zawsze chodzi o ciebie”. To zdanie bardzo we mnie zostało. Zdałem sobie sprawę, że słyszę ludzi, ale nie słucham. Słuchanie jest naprawdę ważne.
A.S.: Czy tę radę dałbyś młodszemu sobie?
S.M.: Chyba tak, ale wiem, że sam siebie bym nie posłuchał [śmiech]. To chyba przychodzi z wiekiem.
A.S.: Co więc powiedziałbyś młodszej wersji siebie i wszystkim osobom, które są na początku swojej ścieżki zawodowej?
S.M.: Łap każdą okazję. Nie odmawiaj, otwieraj się na nowe rzeczy, ludzi, sytuacje. Nie zamykaj się. Kiedy już naprawdę odkryjesz, czego chcesz, będziesz mieć dużo więcej możliwości.

fot. materiały prasowe