Najdroższy krem z gamy produktów ANNA PIKURA kosztuje 1500 zł. Marka zadebiutowała wiosną 2010 roku na światowych targach kosmetycznych Cosmoprof w Bolonii, od razu wzbudzając zainteresowanie. Najpierw był kolagen aktywny biologicznie, pozyskiwany z ryb za pomocą nowatorskiej w skali światowej technologii – bezpieczny i skuteczny kosmetyk w sześciu wariantach.
Zaraz po nim pojawiła się linia biokremów botanicznych, bez dodatku sztucznych konserwantów, emulgatorów czy jakichkolwiek syntetyków. ANNA PIKURA musiała być naturalna. – Nie chciałam stosować chemii. Po pierwsze, nie byłoby żadnej frajdy w powielaniu tego, co już jest na rynku. Nie chodziło przecież o to, żeby stworzyć ładniejsze opakowanie czy lepszą strategię marketingową. Chciałam mieć coś autentycznie nowego, czego nie ma nikt. I coś, czego ludzie naprawdę potrzebują.
Pakowała swoje kosmetyki tylko w szkło, bo naturalne substancje czynne źle by się czuły w plastikach. Transportowała je i eksponowała w specjalnych lodówkach, a klientów szkoliła, żeby nie nabierali ich palcami i przechowywali w lodówce. Wiedziała, że to dobra decyzja, gdy klienci sami zaczęli do niej dzwonić i mówić, że właśnie takich produktów szukali.
Niedługo później swoje podwoje otworzyła dla nich Klinika ANNA PIKURA, flagowa we Wrocławiu i dodatkowo dwa miejsca w Krakowie i Gdyni. Najlepsi specjaliści fizjoterapii opracowali dla niej autorskie masaże i zabiegi. Obok klasycznych zabiegów manualnych pojawiły się ultranowoczesne machiny – jej własne, produkowane w Polsce pod marką ANNA PIKURA. Okazało się, że liposukcja ultradźwiękowa, dermomasaż czy oksybrazja dają znacznie lepsze rezultaty, gdy są wykonywane na jej naturalnych kosmetykach. Ma 150 punktów partnerskich w całej Polsce – aptek i gabinetów kosmetycznych.
– Odkąd pamiętam, na mojej toaletce zawsze stało mleczko, tonik, krem i krem pod oczy. Już w podstawówce! Zupełnie sobie nie przypominam, skąd się tam brały i skąd miałam na nie pieniądze, ale jedno pamiętam dobrze – mama była w naszej rodzinie niekoronowaną królową urody, a może nawet dyktatorem! – wspomina Anna Pikura, która realizowanie swoich marzeń rozpoczęła rok po ukończeniu studiów socjologicznych. Znalazła ogłoszenie producenta innowacyjnego kosmetyku, które ją zaciekawiło. Szukał nowych dystrybutorów.
Po roku osiągnęła bardzo wysoką sprzedaż i dzięki temu udało jej się wynegocjować pozycję wyłącznego dystrybutora. Szybko pozyskała poważnego wspólnika z kapitałem. – Przeszłam ostrą szkołę. Przez pierwszy rok robiłam wszystko sama – telefony, rozmowy z klientami, pakowanie, noszenie paczek na pocztę. Nauczyłam się ciężkiej pracy i dobrego kontaktu z klientami – sama rozmawiałam z każdym i do dziś podtrzymuję wiele z tych znajomości. Dawni klienci pozostali, mimo że przestałam sprzedawać tamten produkt i mam własną markę.
Obecnie współpracuje z interdyscyplinarnym gronem naukowców z polskich i zagranicznych uczelni i ośrodków badawczych. To właśnie ich zespół dba o to, żeby doskonalić jej produkty – ma być jeszcze bezpieczniej i jeszcze naturalniej. Stoi przed kolejnym wyzwaniem – nowe przepisy dotyczące kosmetyków nie są łaskawe dla naturalnych produktów. Według unijnego prawa produkt musi wytrzymać bez szwanku drakońskie warunki, m.in. 30°C. – Coś wymyślę. Na pewno się nie poddam! – zapewnia Anna Pikura.
Publikacja sponsorowana
qKnODskNz68