
Spis treści
Ranking 7. sezonu „Black Mirror”: kinematograficzny kalejdoskop emocji
Miejsce 6: odcinek 4 “Plaything” — syntetyzm emocji
Miejsce 5: odcinek 2 “Bête Noire” — horror podszyty społeczną paranoją
Miejsce 4: odcinek 3 “Hotel Reverie” — eskapizm w eleganckim wydaniu
Miejsce 3: odcinek 6 “USS Callister: Into Infinity” — sequel, który nie zawodzi
Miejsce 2: odcinek 1 “Common People” — współczesność jako dystopia
Miejsce 1: odcinek 5 “Eulogy” — poetycka elegia dla człowieczeństwa
Charlie Brooker wraca z siódmym sezonem kultowego „Black Mirror” — serialu, który nie tylko przepowiada przyszłość, ale i bada teraźniejszość z chirurgiczną precyzją i artystyczną zuchwałością. Sezon ten kreuje swoisty kalejdoskop ludzkich koszmarów, snów i wspomnień, gdzie każdy odcinek staje się wielowarstwową opowieścią. Zdecydowanie pełną niedopowiedzeń, zawieszoną między światłem ekranu a realnym cieniem lęków cywilizacji. Niezmiennie aktualny, zaskakująco refleksyjny, momentami prowokacyjny, Brooker ponownie rozkłada na czynniki pierwsze obsesję XXI wieku technologią, pamięcią i tożsamością.
Poniżej — ranking odcinków 7. sezonu, uporządkowanych od najmniej spektakularnego do absolutnie zjawiskowego. Każdy z nich stanowi odrębną historię, ale razem tworzą portret współczesności, która wygląda znajomo — i niepokojąco prawdziwie.
Ranking 7. sezonu „Black Mirror”: kinematograficzny kalejdoskop emocji
Miejsce 6: odcinek 4 “Plaything” — syntetyzm emocji
Czwarty odcinek sezonu stawia pytania o empatię, winę i granice człowieczeństwa. Gdy młoda dziewczynka trafia do luksusowego domu opieki z androidem w roli jedynego towarzysza, widz zostaje wciągnięty w opowieść o izolacji, traumie i nieludzkiej perfekcji technologii.

fot. Netflix Media Center
Choć wizualnie wysmakowany, „Plaything” nie wykorzystuje w pełni emocjonalnego potencjału swojej fabuły. Zamiast głębokiej refleksji o świadomości maszyn, serwuje narrację zbyt przewidywalną, by naprawdę poruszyć i przekroczyć próg intymności. To odcinek, który bardziej przypomina szkic niż gotowe dzieło — interesujący, ale pozostawiający niedosyt. Zamiast uderzać w emocjonalne struny, zaledwie je muska.
Miejsce 5: odcinek 2 “Bête Noire” — horror podszyty społeczną paranoją
„Bête Noire” balansuje między konwencją horroru a metaforą jawnej i zbiorowej histerii. W centrum fabuły — zamknięta społeczność, tajemnicze zaginięcia i niewypowiedziany strach, który narasta z każdą sceną. To przypowieść o wspólnotowym strachu — o tym, jak łatwo społeczność może zbudować własne demony, by móc je wspólnie nienawidzić.

fot. Netflix Media Center
Realizacja oniryczna, niemal lynchowska: kadry ułożone z chirurgiczną symetrią, światło i cień jako język podświadomości. A jednak, pod powierzchnią estetycznego dopracowania, kryje się konstrukcja zbyt luźna, by nie pozostawić wrażenia fabularnej niekonsekwencji. Tytułowa „bête noire” — osobisty lęk, który staje się kolektywną obsesją — to doskonała metafora, która pozostaje jedynie nią.
Miejsce 4: odcinek 3 “Hotel Reverie” — eskapizm w eleganckim wydaniu
„Hotel Reverie” to odcinek utkany z iluzji. Miejsce, w którym można zanurzyć się w najpiękniejszym wspomnieniu, staje się jednocześnie polem walki między nostalgią a prawdą. To hołd dla estetyki retrofuturyzmu i zarazem gorzka refleksja nad ucieczką przed rzeczywistością.

fot. Netflix Media Center
Choć emocjonalnie chłodniejszy niż klasyczne perełki serialu, zachwyca precyzją wykonania i elegancką dramaturgią. Finał pozostawia pytanie, które nie daje spokoju: czy szczęście przeżyte w iluzji jest mniej prawdziwe niż cierpienie w rzeczywistości? To nie emocjonalny nokaut, ale kunsztowny taniec: odcinek, który otula zmysły i dopiero później tnie intelektualnym skalpelem. Finał – niejednoznaczny, prowokujący – zostawia widza z niezdefiniowanym uczuciem. Niepokoju? Tęsknoty? Trudno powiedzieć.
Miejsce 3: odcinek 6 “USS Callister: Into Infinity” — sequel, który nie zawodzi
Kiedy ogłoszono kontynuację kultowego „USS Callister”, wielu wstrzymało oddech. Powrót na pokład to odważny krok, który mógł zakończyć się porażką. Tymczasem otrzymujemy kontynuację, która nie tylko dorównuje pierwowzorowi, ale wzbogaca go o nowe perspektywy. „Into Infinity” eksploruje nowe galaktyki: osobowość jako zapis danych, tożsamość jako zmienną, kontrolę jako najgorszą formę miłości. Kosmiczne realia wciąż stanowią kostium dla bardzo ziemskich dramatów: ego, odrzucenia, potrzeby dominacji.

fot. Netflix Media Center
Zamiast powtarzać schemat, Brooker poszerza uniwersum, pogłębiając relacje między postaciami i eksplorując konsekwencje ucieczki w świat wirtualny. To odcinek dynamiczny, inteligentny, z ironicznym wdziękiem i odrobiną melancholii — wszystko, co najlepsze w „Black Mirror”.
Miejsce 2: odcinek 1 “Common People” — współczesność jako dystopia
Premierowy odcinek sezonu to lustro skierowane wprost na społeczeństwo. Bez potrzeby futurystycznych rekwizytów, pokazuje, jak blisko jest nam do dystopii. Świat przedstawiony przypomina nasz własny — z fragmentaryczną prawdą, przemocą informacyjną i zbiorową obojętnością. Pełny kontekstów, które znamy aż za dobrze — newsów pozbawionych kontekstu, debaty bez prób zrozumienia i ograniczonej empatii w scrollowaniu na ekranach smartfonów.

fot. Netflix Media Center
Minimalistyczna forma, mocny scenariusz i doskonale zbudowane napięcie sprawiają, że „Common People” jest jednym z najmocniejszych punktów sezonu. Przerażający właśnie dlatego, że nie odciąża widza fikcją. Tutaj przyszłość już się wydarzyła i właśnie to jest najbardziej niepokojące.
Miejsce 1: odcinek 5 “Eulogy” — poetycka elegia dla człowieczeństwa
„Eulogy” to arcydzieło sezonu. Delikatne, poruszające, subtelne. Swoista medytacja nad śmiercią, pamięcią i próbą zatrzymania tego, co nieuchronne. Zadaje bolesne pytania – czy cyfrowe wspomnienie może oddać prawdziwe uczucia lub czy to, co zostaje po nas w danych, może być bardziej wieczne niż to, co zostaje w ludziach?

fot. Netflix Media Center
Scenariusz emanuje melancholią i czułością. Technologia jest tu nie narzędziem władzy, lecz próbą zatrzymania utraty. Finał wzrusza bez patosu, wybrzmiewa niemalże jak szept — cichy, lecz niezapomniany. „Eulogy” przypomina najlepsze momenty „Black Mirror”: „Be Right Back”, „The Entire History of You” czy „San Junipero” — ale nie jako kopia, tylko jako duchowy spadkobierca. Odwaga w niedopowiedzeniu, precyzja detalu i końcowa cisza, która mówi więcej niż słowa.
zdjęcie główne: Netflix Media Center